W tym roku, w Lanckoronie, po kolacji spotykaliśmy się na tyłach Agi, gdzie Mistrz nocował, i nie kończyliśmy treningów (a przynajmniej niektórzy, najbardziej napaleni, z nas). Mam nadzieję, że Mistrz Yingjun nie ma na m tego za złe. Może nie nadużyliśmy jego cierpliwości. To już drugi rok, w którym musi cierpieć naszą nadgorliwość, więc jeżeli z nami został to może mu się to nawet podoba. W każdym razie przyglądał się naszym usiłowaniom i poprawiał błędy. Kameralna, prywatna atmosfera sprzyjała ćwiczeniom. Nie codziennie się nam to zdarzało na szczęście, bo nie wiem czy przetrwalibyśmy do końca seminarium. To były chyba bardziej męczące treningi niż te regularne. Tym razem Chen Yingjun potraktował nas łaskawie i jego demonstracje technik były mniej bolesne niż w roku poprzednim, ale tamte okazały się trudne do zapomnienia, za co dziękujemy.
Zdjęcia Dominiki i Jaromira, filmy Dominiki i Marka